„Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz. Ja nie myślę o Tobie wcale.”
Coco Chanel
Te słowa przyszły do mnie dość późno. Byłam już po trzydziestce, gdy przetrząsając bezkresne czeluści internetu natknęłam się na tę wyjątkową i – przyznajmy szczerze – dość dosadną myśl Coco Chanel.
Była mi wtedy bardzo potrzebna. Odczuwałam coraz większe zmęczenie dopasowywaniem się do cudzych oczekiwań, dbaniem o cudze samopoczucie kosztem własnego. Coraz mocniej docierało do mnie, że w życiu nie chodzi o to, aby sprawiać wyłącznie przyjemność innym. Aby jak barometr wychwytywać nastroje otoczenia i wpasowywać się w nie tak, aby wszyscy byli szczęśliwi i zadowoleni. Wszyscy poza mną, naturalnie. Nie można przecież osiągnąć szczęścia i spokoju wsłuchując się w innych, nie zaś w siebie. Dbanie o to, aby inni myśleli o mnie dobrze przysłaniało mi całkowicie moje potrzeby. Wiele razy zagryzałam zęby, nie reagowałam, gdy ktoś ranił mnie lub traktował niesprawiedliwie – nie mogłam przecież powiedzieć, co myślę i czuję. Przestaliby mnie lubić.
Co więcej, gdy przyszły do mnie te zbawienne słowa Coco Chanel stałam na życiowym rozstaju dróg, zewsząd wypatrując znaków. I to właśnie był taki znak. Znak, który wyzwolił iskrę. Uderzył mnie solidnie swoją głębią i adekwatnością do tego, co w tamtym czasie przeżywałam. Przejrzałam się w tych słowach jak w lustrze. Po raz pierwszy zadałam sobie to pytanie – czy naprawdę wszyscy muszą mnie lubić, akceptować i doceniać? Przecież to niemożliwe.
Nie jest możliwe, abym zadowoliła każdego, wpasowała się we wszelkie oczekiwania i potrzeby. Bo przecież – paradoksalnie – spełniając oczekiwania jednej osoby, ignoruję oczekiwania jakiejś innej. Nawet gdybym chciała wspiąć się na szczyty altruizmu i dogodzić każdemu – jest to technicznie niemożliwe. Zawsze ktoś zostanie w tyle, dostanie mniej atencji. Zawsze ktoś będzie czuł się pominięty.
Stuprocentowa akceptacja nie istnieje. Nigdy nie nastąpi w naszym życiu taka sytuacja, że będą nas akceptować wszyscy. Zatem zamiast zabiegać o iluzję – lepiej skupić się na tym, co jest możliwe i co ma realny wpływ na nasze życie. Dziś ważne są dla mnie dwa rodzaje akceptacji.
Pierwsza z nich to samoakceptacja. Dojrzałam do tego, aby przyjrzeć się sobie, znaleźć dla siebie czas, wsłuchać się w siebie. Nauczyłam się samą siebie lubić i doceniać, być wobec siebie mniej krytyczna i mniej wymagająca. Odpuściłam perfekcjonizm na rzecz balansu. Zaakceptowałam swoje ułomności, co nie znaczy, że przestałam nad nimi pracować. Robię to po prostu z większą dozą spokoju i radości.
Drugi rodzaj akceptacji, na której mi zależy to akceptacja osób bliskich mi i ważnych dla mnie. Zależy mi na ich komforcie i poczuciu, że nie robię niczego przeciw nim, nawet jeśli nie zawsze się zgadzamy. Ważna jest dla mnie świadomość, że bliskie mi osoby akceptują i szanują moje wybory – ja zaś odpłacam się tym samym.
Z biegiem lat i doświadczeń pogodziłam się z tym, że nigdy nie będę lubiana, akceptowana i doceniana przez wszystkich. Ale czy w ogóle chciałabym tego? Jaką wartość w moje życie wniosłoby to, że lubią mnie wszyscy, wszyscy akceptują i doceniają? Co by to oznaczało?
Im starsza jestem, tym lepiej rozumiem, że każdy kolejny wybór życiowy którego dokonujemy, naraża nas na czyjeś niezrozumienie i brak akceptacji. Im bardziej świadome jesteśmy, im mocniej stawiamy na siebie – tym więcej w naszym życiu ludzi, którzy po prostu nas nie lubią, życzą nam źle i czekają na nasze potknięcie.
Jestem jak ptak na ilustracji do tego wpisu. Wolna, swobodna i odważna na tyle, aby odrzucić to, co mnie ogranicza. Silna na tyle, aby stawić czoła niebezpieczeństwom i zmierzyć się z rzeczywistością – nawet, jeśli nie zawsze jest mi przychylna. Już nie gonię za iluzoryczną akceptacją i zgubną potrzebą bycia docenioną przez wszystkich.
Ty też bądź jak ten ptak. Uwolnij się. Rozłóż skrzydła i poszybuj w przestworza. Zostaw za sobą klatkę ograniczeń i cudzych przekonań na Twój temat.