Nigdy nie umiałam walczyć o siebie. Nie lubiłam się „wychylać”, wygłaszanie własnego zdania przerażało mnie – mogę przecież zostać odrzucona, wykpiona, ktoś może zarzucić mi, że się mylę (nawet wtedy, gdy miałam pewność, iż tak nie jest). Pamiętam te czasy w szkole, gdy wiedziałam, lecz nie potrafiłam podnieść ręki. Robił to zawsze ktoś inny, ja zaś w milczeniu przełykałam gorzki smak porażki, obiecując sobie, że to już ostatni raz. Potem jednak nadchodził kolejny raz, a ja wciąż nie podnosiłam ręki. Schowana za murem własnego milczenia czułam się bezpiecznie. Bezpiecznie i bezsilnie zarazem. Bardzo chciałam znaleźć w sobie siłę, aby to zmienić – aby odezwać się, zabłysnąć, przez chwilę skupić na sobie wszystkie spojrzenia. Jednak to tych spojrzeń właśnie najbardziej się bałam. Być w centrum uwagi to narazić się na ciosy. A ja przecież tylko tego się spodziewałam – kpin, drwiących uśmiechów i kłujących komentarzy.
Z takim bagażem dotarłam do dnia w życiu zawodowym, gdy ktoś bezczelnie przypisał sobie efekty mojej pracy. Trud wielu miesięcy, dziesiątki rozmów i przestudiowanych dokumentów, nadgodziny – wszystko na nic. Wszelkie laury popłynęły do kogoś innego. Do kogoś, kto tylko nieznacznie zaangażował się w projekt, bardzo mocno zaś zaangażował się w opowieści o swoim w nim udziale. Gdy ja pracowałam – on opowiadał przełożonym o swoim trudzie. Pamiętam ten dzień jak dziś – ów ktoś zbiera pochwały, otrzymuje awans, pławi się w splendorze. Spija śmietankę, delektując się każdym łykiem. Gdzie jestem ja? Ja stoję obok. Co robię? Nie robię nic. Nie zabieram ani pół słowa w swojej sprawie. Stoję jak słup soli, gdy ktoś bezczelnie przypisuje sobie owoce mojej ciężkiej pracy.
Tamtego dnia zostałam w cieniu. Uwierzyłam, że nie należy mi się nic i do niczego nie mam prawa; że tak po prostu ma być. Przyjęłam wyrok losu z pokorą, bojąc się zabrać głos we własnej obronie.
Czas pokazał, że ten symboliczny koniec paradoksalnie stał się dla mnie nowym początkiem. Kilka lat później cień wrócił do mnie – tym razem jednak nie stałam się jego ofiarą, lecz postanowiłam uczynić go fundamentem wielkich zmian w moim życiu. I tak właśnie cień stał się tematem rozdziału „Jesteś gotowa, aby wreszcie wyjść z cienia” w mojej drugiej książce pod tytułem „Dobrze, że jesteś.18 lekcji, które pomogą Ci uwierzyć w siebie.” Poniżej znajdziesz jego fragment:
„Smutna prawda o nas – kobietach – jest taka, że same sobie najskuteczniej podcinamy skrzydła. Nigdy nie jesteśmy z siebie zadowolone, zawsze natomiast jesteśmy wobec siebie bardzo surowe. Umniejszamy swoje osiągnięcia, przeświadczone, że nikogo nie interesuje to, co mamy do zaoferowania. Cokolwiek wspaniałego w życiu zrobimy – zawsze wyrzucamy sobie, że mogłyśmy lepiej, więcej, szybciej, z lepszym efektem.
Jak długo jeszcze będziesz żyć w przeświadczeniu, że ukryta w cieniu – jesteś w najbardziej właściwym dla Ciebie miejscu? Jak często spuszczać będziesz głowę, usuwać się w cień? Dlaczego tak bardzo nie wierzysz w siebie, w swoje możliwości? Dlaczego tak bardzo boisz się zabrać głos w swojej sprawie? Pokazać siebie we wszystkich kolorach – są przecież tak różnorodne i zachwycające.
Nie daj zarazić się zwątpieniem. Paraliżującym poczuciem, że nie jesteś nic warta, nie masz nic do powiedzenia. Że najwłaściwsza dla Ciebie rola to rola szarej myszki. Wyjdź z cienia – zacznij żyć odważnie, twórczo i w pełni. Porzuć utarte ścieżki, aby zacząć torować własną drogę. Życie jest zbyt krótkie, abyś szła po cudzych śladach.
Zapytasz: jak? Jak znaleźć w sobie siłę i odwagę? Jak uwierzyć we własne możliwości, jak nie bać się zmian? Jak nadać wyjątkowości swojej egzystencji? Jak odnaleźć swoją drogę, jak nie bać się pójść za głosem swoich marzeń? Jak wyjść wreszcie z cienia, stanąć w słońcu, odetchnąć pełną piersią i prawdziwie zacząć żyć?
Idź pod prąd. Przestań płynąć z prądem, niesiona siłą swoich przyzwyczajeń oraz cudzych oczekiwań. To jest Twoje życie – Ty przede wszystkim musisz czuć się w nim szczęśliwa i spełniona. Zatem nie bój się mieć swojego zdania, własnych poglądów – nawet bardzo wyrazistych. Nie przyjmuj czegoś tylko dlatego, że ktoś tak Ci powiedział. Podważaj utarte prawdy, jeśli nie są zgodne z Twoimi przekonaniami – nie zważając na to, co pomyślą inni. Wychodź poza schematy, łam je konsekwentnie. Nie potrzebujesz nikogo, aby mówił Ci jak żyć. Nie musisz wpasować się w niczyje oczekiwania względem Twojego życia. Jeśli chcesz się komuś przypodobać – przypodobaj się samej sobie. Polub siebie i zaakceptuj, daj sobie czas i przestrzeń do pełnego rozkwitu.
Porzuć konwenanse, porzuć maski. Bądź autentyczna i z tej autentyczności czerp prawdziwą radość. Co bowiem wspanialszego możesz zaoferować samej sobie niż przyzwolenie na bycie sobą? Gdy jesteś sobą, gdy siebie akceptujesz – pokonasz wszelkie przeciwności. Poradzisz sobie w najbardziej skrajnych sytuacjach, możesz bowiem zaufać sobie i na sobie polegać.
Chciałabym, abyś uwierzyła, że to, co masz w sobie, a co tak skrzętnie ukrywasz przed światem (ze strachu, ze wstydu, z braku wiary w swoje możliwości czy z jakiegokolwiek innego powodu) – jest wspaniałe i wartościowe. Zawalcz o siebie, o swoje plany i ambicje. Wyjdź z cienia i uwierz wreszcie, że możesz nadać bieg wszystkim swoim marzeniom. Że tak wiele jest w Twoich rękach i tak wiele od Ciebie zależy. Nic jednak nie wydarzy się bez Ciebie. To Ty jesteś niezbędnym elementem każdej zmiany, która miałaby zdarzyć się w Twoim życiu. Nikt bowiem nie zmieni za Ciebie Twojego świata. Nie przegoni chmur, nie zapali słońca. Nie odnajdzie szczęścia, nie sięgnie po marzenia. Nie będzie szedł za Ciebie uparcie do celu. Wszystko w Twoich rękach. Są wystarczająco silne, by sięgnąć po marzenia.”