Przez wiele lat uważałam, że nie wypada mówić o sobie dobrze. Gorzej – wstydziłam się mówić o sobie dobrze. Prędzej zapadłabym się pod ziemię niż pochwaliła jakimś swoim sukcesem.
Jakim zresztą sukcesem mogłabym się chwalić? Jako mistrzyni umniejszania swoich zasług, a wyolbrzymiania cudzych – nigdy nie dostrzegałam własnych osiągnięć; ciężkiej pracy, która mnie do nich przywiodła. Traktowałam je raczej jako wynik szczęśliwego zrządzenia losu. To nie moja zasługa, to nie moja wiedza, to nie moja praca. Nie moja konsekwencja i determinacja. To przypadek. Moje dokonania – nawet najbardziej spektakularne – postrzegałam jako coś nieistotnego, niewartego uwagi. Latami konsekwentnie sama umniejszałam własną wartość. Nie byłam z siebie dumna, nie dostrzegałam swojego zaangażowania i ciężkiej pracy. Nigdy też nie byłam z siebie zadowolona. Gdy coś mi się udało – uważałam, że tak powinno być. Gdy się nie udało – miałam do siebie pretensję, czyniłam sobie wyrzuty. Czułam się beznadziejna.
Z moich przemyśleń na własny temat wyłaniał się smutny obraz, który najlepiej oddaje krótkie słowo „nie”. Swój stosunek do siebie zbudowałam na całkowitej negacji. Nic we mnie mi się nie podobało. Nigdy nie byłam dla siebie wystarczająca. Zawsze natomiast przepełniał mnie krytycyzm wobec samej siebie. Sama dla siebie byłam najostrzejszym sędzią, najbardziej zatwardziałym krytykiem. Sama siebie sabotowałam – choć oczywiście nieświadomie.
Zrozumiałam to dopiero po wielu latach. Przyszedł w moim życiu czas, gdy poczułam się sama ze sobą tak bardzo źle, że nie mogłam tego zagłuszyć, przeczekać, zepchnąć na plan dalszy. Spojrzałam w lustro i zobaczyłam kobietę boleśnie niepogodzoną ze sobą, schowaną za maskami i pozorami, wymyśloną na cudze potrzeby. Tkwiłam w męczącym poczuciu, że moje własne życie mnie uwiera; że coraz mniej się w nim odnajduję. Że coraz trudniej mi dopasować się do trybu, który nie jest zgodny ze mną.
Wtedy przyjrzałam się uważnie mojej relacji z samą sobą i zrozumiałam, że nikomu nie życzyłabym, aby miał ze mną taką relację. Co więcej, gdybym potraktowała kogokolwiek tak, jak nagminnie traktowałam samą siebie – ten człowiek zapewne bardzo szybko nie chciałby mieć ze mną nic wspólnego. Mój stosunek do samej siebie podszyty był złością, zarzutami, nadmiernymi oczekiwaniami, ignorancją, ostrymi słowami i nieustannym niezadowoleniem.
W pewnym momencie przyszła mi do głowy taka myśl.
Dlaczego potrafię być ofiarna, czuła i empatyczna wobec drugiego człowieka, a nie potrafię wobec samej siebie? Dlaczego zauważam, dostrzegam i doceniam cudze sukcesy, a swoje konsekwentnie deprecjonuję? Dlaczego potrafię dać wsparcie i motywację każdej potrzebującej tego osobie, a dla siebie nie znajduję dobrych słów?
Wtedy zdałam sobie sprawę, że dopóki nie polubię samej siebie – nie odnajdę w życiu spokoju i szczęścia. Dopóki nie nauczę się samej sobie wybaczać i odpuszczać – wciąż gnać będę bez opamiętania, coraz bardziej zmęczona i sfrustrowana. Dopóki sama siebie nie przytulę, nie pozwolę sobie być sobą – tkwić będę w męczącym rozdarciu między tym kim naprawdę jestem, a tym kogo wykreowałam.
Dziś – z perspektywy czasu, który był mi potrzebny, aby ze swojego najbardziej nieprzejednanego wroga zamienić się w najtroskliwszą przyjaciółkę – chciałabym powiedzieć Ci kilka ważnych rzeczy:
Myśl o sobie dobrze.
To fundament wszystkiego. Nic tak bardzo nie ciągnie Cię w dół, jak Twoje własne przekonanie, że nie jesteś wartościową osobą. Nie twórz w głowie negatywnej wizji samej siebie, nie karm się negacją. Skup się na tym, co w Tobie wspaniałe, zamiast wciąż tropić niedoskonałości i wady.
Mów o sobie dobrze.
Nie bój się mówić o sobie dobrze. Czas porzucić przekonanie, że „nie wypada się chwalić”. Dlaczego nie wypada? Dlaczego miałabyś ukrywać dumę ze swoich osiągnięć? Dlaczego miałabyś ukrywać przed innymi, że coś Ci się udało; że jakąś przeciwność pokonałaś?
Bądź z siebie zadowolona
Nie wpadaj w pułapkę przekonania, że cokolwiek zrobisz – mogłoby być lepiej. Oczywiście. Raz jest lepiej, raz gorzej. Są dni, gdy wszystko idzie Ci jak z płatka – a potem przychodzą chwile, gdy trudno z siebie wykrzesać niezbędne minimum. Takie jest życie. Nie jest linią prostą, lecz sinusoidą, którą wyznaczają nasze wzloty i upadki. Dlatego warto przyjąć, że nie zawsze i nie wszystko nam się uda. I wcale nie oznacza to, że do niczego się nie nadajemy lub jesteśmy zbyt mało pracowite. Gdy zaczniesz myśleć o swoim życiu jako o całokształcie zdarzeń, zamiast wybiórczo odnosić się do pojedynczych sytuacji – będzie Ci łatwiej czuć zadowolenie z siebie. Takie zwykłe, codzienne zadowolenie, które powoduje, że czujesz się ze sobą dobrze.
Na koniec zaś – spójrz na siebie czułymi oczami. Z dobrocią i troską, bez poczucia, że coś jeszcze musisz w sobie zmienić, poprawić czy ulepszyć. Uśmiechnij się do kobiety w lustrze i powiedz jej coś dobrego. Coś z głębi serca. Coś, co ją pokrzepi, wzmocni i da jej siłę. Coś, co przywoła uśmiech na jej twarz i umocni w przekonaniu, że jest wartościowa.
Nie podcinaj sobie skrzydeł. Zamiast tego – tchnij w nie wiatr. Gdy uwierzysz w siebie, uniosą Cię wysoko i zaniosą wprost do celu.
Fragment pochodzi z mojej pierwszej książki “Wracając do siebie. 16 lekcji, które pomogą Ci w Twojej podróży do siebie”
Więcej informacji o moich książkach znajdziesz tutaj:
https://sklep.wracajacdosiebie.pl/
Dziękuję, to piękne co napisałaś.
Pomagasz mi i wielu ludziom.
Nie przestawaj pisać, pisz i wysyłaj to do nas ❤
Dziękuję również za twoje książki❤
Dziękuję serdecznie, Moniko. Takie słowa dają mi ogrom motywacji do działania 🙂 Ściskam ciepło <3